SPOKOJNY
artykuły i komentarze
Profesor

Sierpień rozpieszcza promieniami słońca, dni długie i ciepłe dają wiele satysfakcji podczas odpoczynku. Urlop jak zwykle spędzam w domu z tego względu, że do jezior mam blisko dom stoi pod lasem, ewentualnie planujemy z rodziną jakiś krótki wypad do miasta by dzieciom zrobić frajdę i pokazać: a to tramwaj, a to ZOO we Wrocławiu czy też zrobić przejażdżkę pociągiem z lokomotywą na ostatniej takiej trasie w Europie z Wolsztyna do Poznania. Zawsze jest jakiś pomysł żeby dzieciaki miały uciechę. Zwykłe dni spędzam najczęściej rano na rybach a resztę dnia na drobnych remontach i naprawach w domu, wszak własny dom tego wymaga a praca zawodowa w pozostałej części roku absorbuje cały mój czas.

Moja 12 letnia córka jest moim uczniem wędkarskim, wpajam jej poszanowanie do przyrody i otaczającego nas świata. Fakt dziewczyna ma zacięcie i smykałkę do wędki, no jeszcze chęć kultywowania tego hobby. Ileż to razy ktoś w środku nocy budził mnie słowami:

- tato, wstawaj kanapki mam przygotowane i kawę już do termosu nalałam.

Cóż zrobić, kiedy o godzinie drugiej lub trzeciej nad ranem dziecko wyciąga cię na ryby, chyba nie można sobie wymarzyć piękniejszej pobudki?

Tak było i tej pięknej sierpniowej nocy. Tuż po drugiej obudziła mnie moja Ania zapowiadając, że mam wybrać łowisko, na które pojedziemy, ubrałem się dość sprawnie ( przydaje się 6 letnia przygoda z wojskiem) i na paluszkach by nie zbudzić żony i synka wyszliśmy w rześką chłodną noc, taszcząc koszyk z termosami i kanapkami. Zwykle sprzęt ładujemy do auta kilka minut, bo wszystko znajduje się w garażu, zawsze też znajduje się tam mały zapas zanęt i robaków, bo nigdy nie wiadomo, kiedy będzie chwila by móc „wyskoczyć” na ryby.

Wyjechaliśmy tuż przed trzecią kierując się najpierw śródpolną drogą, a później leśnym duktem wśród jasnych punktów drogi mlecznej na zachód w kierunku może nie najbliższego, ale za to najbardziej cichego i spokojnego akwenu w okolicy. Jadąc nocą przez las można w światłach reflektorów samochodu oglądać ciekawe zjawiska takie jak opar mgiełki unoszącej się cieniutką warstwą na wysokości metra nad ziemią. Przez uchylone szyby wgryzał się do wnętrza zapach lasu, parującego runa i jakby w tle woń świeżo skoszonych zbóż. Droga nad jeziorko w Dronikach zajmuje nam około pół godziny jeszcze tylko zejście stromą piaszczystą skarpą i jesteśmy nad granatową równą taflą lustra, w którym odbijają się miriady odległych gwiazd. Cisza rozgwieżdżonego nieba, nieśmiałe kląskanie budzącego się ptactwa zmącone sporadycznym szczeknięciem psa lub chlupnięciem atakującego drapieżnika.

Znalezienie wolnej kładki to zazwyczaj formalność rzadko tu zapuszczają się wędkarze najczęściej wszystkie kładki są wolne, w blasku latarki rozkładamy sprzęt i przygotowujemy zanętę by skoro świt rozpocząć przygodę.

Moją wędką najczęściej jest delikatny Fedder lub ten sam kij uzbrojony w zestaw ze spławikiem, a w przypadku jeziora Steklno na moim Fedderze zawsze gości spławik, a to z tej przyczyny, że łowisko jest bardzo zarośnięte i próba połowu na grunt zawsze kończy się zerwaniem zestawu lub wyholowaniem wiązki moczarki kanadyjskiej.

Ania łowi zazwyczaj lekkim batem 5 m z bardzo delikatnym zestawem żyłka 0, 14 spławik 0, 7-1, 5 g hak 22 na przyponie 0,08. Jeszcze przed świtem zanęcamy swoje łowisko by później w ciągu dnia dorzucać niewielkie ilości w półgodzinnych odstępach czasu.

Łowimy na białego robaka lub kukurydzę na zestawach przegruntowanych o ok. 5-10 cm zabezpiecza to nas przed nieprzewidzianymi atakami drobnicy z toni. Ryb w tym jeziorze jest dużo, więc złowienie kilku leszczy czy też sporych karasi nie jest wyczynem. Ale bezapelacyjnymi królami tego łowiska są szczupaki, esoxy rosną tutaj do metra długości, widziałem kilka razy „spinerów”, którzy takie sztuki holowali kilka razy dziennie najtrudniejszym jednak mieszkańcem tej wody jest lin, który upodobał sobie kryjówki wśród grążeli i lilii wodnych, których piękne kwiaty majestatycznie poruszane są przez żerujące ryby gatunku Tinca tinca.

Tak przygotowani czekamy świtu, który wita nas delikatną północną bryzą czas, więc na łyk kawy z kubka, atermicznego który zawsze zabieram z sobą na łowisko, pierwszymi naszymi zdobyczami są dzisiaj płocie, znacie na pewno te gruntowe „potwory”, atak jest zazwyczaj niespodziewany i bardzo wyraźny ryba łapie przynętę i zmyka, co sił w płetwach, ale niewielkie ma szanse z wprawną ręką wędkarza. Po kilku takich odjazdach brania się kończą. Dziś szczęście mnie opuściło brak brań na mojej wędce rekompensuję sobie podziwianiem bobrów, które w odległości może 20 metrów od naszej kładki tarmoszą budulec do swojego żeremia, nie sądziłem, że te zwierzęta są takie duże i silne, osobnik, którego obserwowałem a może i on mnie, ciągnął z przeciwległego brzegu kłodę, którą był pień brzozy o średnicy ok. 30 cm i długości ok. 3-4 metrów zepchnął ją najpierw z brzegu do wody, a następnie trzymając w zębach gałązkę wyrastającą z boku tego odziomka przepłynął z nią 150 m przez całe jezioro i tuż obok naszej kładki nie zwracając na nas w ogóle uwagi. Z obserwacji tych „prac budowlanych” wyrwał mnie stanowczy szept córki:

-Tato, co mam zrobić?

Zawsze mówimy na łowisku szeptem i ograniczamy ruchy by nie spłoszyć przeciwnika. Zerknąłem na jej bata, który wskazywał, że ryba jest już zacięta i dzielnie walczy.

- delikatnie jej odpuść, bo urwie ci zestaw

-, ale mam mu zluzować żyłkę?

- nie wystarczy, że będziesz kijem utrzymywała napięcie.

Bacik węglowy daje taką możliwość, więc próbować zawsze warto.

-nie pozwól jej wpłynąć, między kapelony (grążele), bo już jej nie wyjmiesz, i staraj się trzymać ją w toni, ok.?

-ale ona się strasznie wyrywa.

W tym momencie ja już wiedziałem, z kim mamy przyjemność, jego wysokość Lin (Tinca tinca)
przyjął zaproszenie na kukurydziane śniadanie. A walkę, jaką toczyła moja córka mógł wygrać każdy z nich. Z jednej strony zielonkawo-oliwkowy specjalista od gwałtownych odjazdów i silnych zrywów a z drugiej 12 latka z dość dużym już doświadczeniem, ale z mniejszymi rybami. Ta miała być jej pierwszą dużą, z zaciekawieniem i sercem na ramieniu życzyłem jej zwycięstwa i wytrwałości. Zazwyczaj bardzo chłodno podchodzę do jej połowów, bo i też takiej okazji nie było.

- tato ona znowu ucieka!

- spokojnie, nie ciągnij za mocno daj jej popływać na napiętej żyłce, to się zmęczy.
-, ale mnie już ręce bolą.

Faktycznie już kilka chwil trwała ta jazda, i adrenalina udzieliła się i mnie. Przygotowałem podbierak i zanurzyłem go w wodzie.

- podciągaj go delikatnie do góry, tak by łyknął powietrza, wtedy będzie Twój. I wprowadź go do podbieraka.

- dobrze

Po kilku chwilach złoty jegomość faktycznie wypłynął i swoim pyszczkiem „zaciągnął” łyk świeżego powietrza, co spowodowało jeszcze jeden, lecz już delikatny odjazd ku głębinom, jak można było przypuszczać po chwili już bez większego problemu dał się wprowadzić do podbieraka, jeszcze na jego widok próbował się zerwać do ostatniego zrywu, lecz Ania już mu nie odpuściła.

Wyjąłem rybę z wody położyłem na pomoście by córka mogła obejrzeć sobie swojego przeciwnika, nie był to być może jakiś potwór z głębin, ale na pewno godny i waleczny rycerz 1, 70 kg i ok. 35 -40cm. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i łowca ślimaków powrócił do swego królestwa.

Weseli i zadowoleni wracaliśmy do domu w szampańskich humorach, Ten lin dla mojej Ani był prawdziwym nauczycielem równej walki, którą zawsze można przegrać, tym razem to córka była górą, a ryba za jej wspaniałą walkę otrzymała nagrodę, by mógł ktoś z nią ponownie powalczyć.


  PRZEJDŹ NA FORUM