Interga - Muły 2012.



Jezioro Szlamy.



No i stało się! Kolejne spotkanie integracyjne zaliczone. Tym razem na północnym- wschodzie kraju. Na Podlasiu. Już nie pamiętam, kto rzucił hasło do spotkania w tym miejscu. Było to na początku tego roku. Może Artur, a może ja. W sumie nie bardzo ważne. Po kilku tygodniach wymiany zdań i pertraktacji z grubsza wszyscy chętni akceptują termin. Zlot ma się odbyć po między 15.09 a 22.09. 2012. W miejscu zwanym Muły nad jeziorem Szlamy, które jest połączone rzeką Szlamicą z jeziorem Głębokim. A wszystko to poprzez rzekę Marychę, oraz Czarną Hańczę należy do dopływów Niemna. Nieźle brzmi! Wszystko to tuż przy granicy z Białorusią. Właściwie to środek Puszczy Augustowskiej i koniec świata, mapy i Polski. Nawet koniec drogi asfaltowej. Totalne zadupie. Poprzednie dwa spotkania odbyły się nad zalewem sulejowskim. Oba w moim przekonaniu udane, choć nie bardzo obfitowały w ryby. Właściwie to ja i Artur na pierwszym zlocie nawet nie wyciągnęliśmy wędek. Nie mniej integracja bardzo udana. W towarzystwie dwóch kobiet: Basi i Ewki, - żony Andrzeja ( Frezo). Raz zasiane ziarno zlotowe kiełkuje – owocując kolejnymi spotkaniami. Ale do rzeczy.

Muły nic niemówiące nam wszystkim miejsce. Na krańcu Świata. Ze strony internetowej wygląda bardzo obiecująco. Dla mnie to wyprawa przez całą Polskę mam do przejechania ok. 600 km , dla innych kolegów również kilkaset kilometrów. Ale czego się nie robi dla przyjaciół. Przed wyjazdem zaliczam jeszcze dyżur w szpitalu. Wyjeżdżam raniutko o koło godziny 6.00. Pędzę przez Polskę trochę na wariata. Warszawę mijam bez problemowo. Co za ulga. Właściwie się nie zatrzymuję. Spowalniają mnie tylko światła sygnalizacji miejskiej i nie wielkie na szczęście zatory drogowe. Mijam Łomżę zjeżdżam z głównych tras. Teraz pędzę lokalnymi drogami wszędzie prawie pusto. Wszak to wolna sobota. Myślami jestem nad wodą w śród kolegów. Wyobraźnia podpowiada, jakie to ogromne potwory wodne na mnie czekają. Szkoda każdej minuty. Na trochę dłuższy postój zatrzymuję się w Lipsku nad Biebrzą.

Pochłaniam nie jadalny kotlet schabowy, wypijam kawę i dalej w drogę. Prze de mną chyba najtrudniejszy odcinek trasy. Droga wiedzie przez lasy. A ja nie mam GPS-a. Trochę się tego obawiam. Bo jakie jest oznakowanie polskich dróg wszyscy wiedzą. Do celu docieram około godziny 13-stej. Zmęczony, ale szczęśliwy. Część kolegów już jest. Pierwsze wrażenie – okolica przepiękna. Jezioro, lasy, rzeka. Cisza. Gospodyni nie, co gburowata. Nie zbyt zdaje się zadowolona z naszego przyjazdu. Niezrażony tym witam się z Arturem i jego paczką bardzo serdecznie. Z większością się znam z wcześniejszego wypadu na Wisłę w okolicach Wyszogrodu. Chata, w której kwateruje kompania Artura robi na mnie trochę przygnębiające wrażenie. Mocno sfatygowane sprzęty i nie zbyt czysto. Dobrze, że z nami nie ma żadnej kobiety. Bo pewnie nasłuchałby się człowiek: gdzie mnie przywiozłeś!!! Mam mieszane uczucia czy to dobre miejsce na wędkarskie spotkanie. Na pytanie czy w jeziorze są ryby i czy biorą pada odpowiedź: to zależy od umiejętności. A, jeśli tylko od tego to jestem spokojny. Zostaję poczęstowany kawą i czymś mocniejszym.

Czekamy na przybycie pozostałych ludzi. To znaczy Jerzego z bratem. Po nie długim czasie melduje się Jerzy. Jesteśmy w komplecie. Naszej trójce to znaczy Jerzemu, jego bratu Andrzejowi i mnie pani gospodyni przydziela na jedną noc malutki pokoik. Brak w nim pościeli i jakich kolwiek innych sprzętów oprócz dwóch miejsc do spania. Na szczęście bracia postanawiają spać razem!! Uff! Zaczynamy wieczór integracyjny. Rozmowy, opowieści, pogaduszki. Co chwilę salwy śmiechu! Woda rozmowna robi swoje. Dobrze po północy rozchodzimy się spać. Wszak rano na ryby. Wcześniej byliśmy na przystani, gdzie przydzielono nam łodzie. Świta! Głowa trochę ciężka i nie bardzo mam ochotę na meczące wiosłowanie. Spacer. Kawa, śniadanie. Już lepiej. Szykujemy sprzęt. Artur i spółka nie zważając na lekkie zmęczenie płyną na ryby. Efekt kilku godzin spędzonych na łodzi prawie zerowy. No cóż pierwsze koty za płoty. Jutro będzie lepiej. Ja z Jerzym i Andrzejem zmieniamy miejsce pobytu na domek holenderski. Trochę bliżej do jeziora, ale za to dalej do Artura. I do tego jeszcze pod górkę!!! W domku, a właściwie w przyczepie kempingowej brudno. Jerzy sprząta. Brak oczywiście pościeli. Dobrze, że mamy śpiwory. Jakoś to będzie. Nie ma takich warunków, których wędkarz nie zdzierży. Mając nadzieję na okazałą zdobycz.

Gospodyni na zwrócona uwagę, iż rzeczywistość odbiega nie co, a właściwie bardzo od informacji z Internetu wzrusza ramionami. Na zasadzie miastowe, jak przyjechali tyle kilometrów to i wytrzymają. Filozofia właścicieli jest taka: jak najmniej włożyć – możliwie najwięcej wyciągnąć. Odwrotnie jak przy stosunku. Trochę nas to dziwi, bo miejsce ze wszech miar urokliwe. Przy odrobinie dobrej woli, można z niego zupełnie dobrze żyć. Mijają kolejne dni. Godziny spędzane na wodzie owocują kilkoma rybami. Lin, okoń, leszcz. Dochodzimy do wniosku, że nasze umiejętności nie starczają na to jezioro. Przez pięć dni siedmiu facetów łowiących ryby od lat, nie jest w stanie tu złowić niczego konkretnego. Trochę to frustrujące. Jakimś tam pocieszeniem jest to,że miejscowi też nic nie łowią. Widać taka tradycja naszych zlotów – bez rybie. Bo najważniejsza jest atmosfera! Poznaliśmy się dzięki Internetowi i pasji, która nas łączy. Wędkarstwu. Mam wrażenie,że dobraliśmy się jak w przysłowiowym korcu maku. Nie każdy potrafi przejechać kilkaset kilometrów po to, żeby rozłożyć wędki i niczego nie złowić. Liczy się to rozłożenie, a nie efekt rozłożenia! Zupełnie nie zrozumiałe dla nieskażonych i kobiet. Uchowaj Boże nie mam nic przeciwko kobietom. Wręcz przeciwnie!

Pewnego wieczoru zdun pracujący u gospodyni przyłącza się do naszego towarzystwa kładąc na stole 20 zł, – bo jak mówi nie lubi pić na tzw. krzywy ryj. Straszna mękoła. Trudno się go pozbyć. Opowiada historyjkę z życia polskiej wsi. Chłopca, który się jąka, bo w dzieciństwie wystraszyła go świnia i nie pomagały tabletki, czy wizyty u znanych lekarzy, w Białymstoku czy Warszawie. Zabiera do …..Burdelu. Tam jak powiada oporządziła go ruska do wiwatu. Chłopcu po tej wizycie przeszło jąkanie. Nigdy nie sądziłem, że taki przybytek może uleczyć taką rzecz jak jąkanie. Jak widać życie niesie ze sobą wiele niespodzianek! Zastanawiam czy inne ułomności też mogłaby wyleczyć wizyta w takim miejscu. A zdun zarobił jeszcze dwie konewki swojskiego wina od ojca chłopca w ramach podziękowania za pomoc i fatygę. Nie każdy ma tyle szczęścia!

Jezioro ( Szlamy), na którym wędkujemy ma powierzchnię ok. 0.78 km2. Długość około 2 km. Trzy czwarte jeziora leży po polskiej stronie, a jedna trzecia należy do Białorusi. Nie bardzo głębokie. Średnia głębokość jeziora to 2m. Znajdujemy głęboczek mający ok. 4m. Brzegi w całości niedostępne porośnięte roślinnością wodną. Na dnie w wielu miejscach rośnie moczarka kanadyjska. Na powierzchni pływają liście grążeli. Ryby mają wręcz doskonałe miejsce do żerowania i schronienia. Pośród grążeli pływają tysięczne stada narybku!! Na ekranie echosondy, z rzadka pojedyncze ikonki ryb. Nie tak wygłądają zapisy,gdzie w jeziorze żyją stada leszczy i innego białorybu. Czyżby ryby czasowo migrowały w górę Szlamicy do jeziora Głębokiego? Lub w dół do Czarnej Hańczy!? Wszystko możliwe. Genaralnie, żerowanie ryb niestety bardzo słabe. Mam jakieś wewnętrzne przeczucie, że i na to odludzie dotarła racjonalna gospodarka wędkarsko – rybacka. Jakby na potwierdzenie tego nasz gospodarz z kilkoma facetami wypływa łodzią z sieciami na jezioro. Wracają późną nocą i nie bardzo wiadomo czy coś złowili, czy może to kontrabanda. Bo granica tuż tuz. Mieliśmy zostać tutaj aż do soboty. Ja w przypływie rozpaczy i frustracji postanawiam wyjechać w czwartek. Bo po powrocie do domu mam zaplanowany wyjazd na zachód Polski do Łagowa Lubuskiego. Tym razem na grzyby.

Koledzy o ile mi wiadomo w czwartek po moim wyjeździe złowili kilka leczy na patelnię! Czyżbym był Jonaszem?! Były to jedyne ryby, które skończyły w tak tragiczny sposób. Pozostali uczestnicy zakończyli spotkanie w piątek. Pewnie wszyscy mamy poczucie nie spełnienia wędkarskiego. Bo towarzysko na medal. Myślę, że jak czas pozwoli i zdrowie to trzeba już w wkrótce pomyśleć o kolejnym spotkaniu. Może tym razem gdzieś nad rzeką. Narwią, Bugiem czy Wisłą. Ja chętnie zmierzyłbym się z Narwią. Gdzieś od ujścia Rozogi w okolicy Laskowca do ujścia do Narwi Biebrzy w Wiżnie można znaleźć jakieś nie drogie kwatery czy agrogospodarstwo. Ewentualnie pensjonat nie konieczne cztero gwiazdkowy. Może coś komuś obiło się o uszy. W spotkaniu w Mułach brali udział: Jerzy (19jurek56), Artur (korzun04), Krzysztof (savik25), Mirek (mirmir), Piotr, Andrzej i drugi Andrzej (longin). Pozdrowienia dla uczestników. Kto nie był niech żałuje! Można się poprawić na kolejnym spotkaniu. Termin i miejsce do uzgodnienia. Myślę ze również wrzesień 2013 rok.[/
Zagroda.

Miejsce stacjonowania Artura i spółi.

J.W. wnętrze.



Jerzy z Andrzejem "instalują" lep na muchy.

Najbardziej " ekskluzywne" miejsce w Mułach.aniołek

Imprezownik!aniołekjęzoroczko

Mój "Holender".aniołek

Jedziemy na ryby!chorypan zielony

Wjazd do Mułów od strony Rygola.

Szlamica.aniołek

Gdzieś go już widziałem!?oczkozdziwionyaniołek

Przyprawy Savika.jęzor


Kapliczka.


  PRZEJDŹ NA FORUM